Security blanket

Wczoraj był niedobry dzień, bo ogarnęła mnie wielka smuta – nie bez przyczyny, ale o tym nie chcemy mówić. Na wielką smutę działają w moim przypadku trzy lekarstwa:
1. bilet dokądś,
2. chędożenie,
3. lody.
Pierwszego sobie odmówiłam, jak wiadomo. Na drugie w miniony weekend nie było szans, a szkoda, bo odczuwałam pewne ciśnienie. Ale trzecie dało się zastosować. Tym samym spędziłam niedzielne popołudnie zwinięta pod kocykiem, karmiąc się obficie lodami o smaku białej czekolady i oglądając film, do którego oglądania (nie po raz pierwszy…) nigdy w życiu się nie przyznam, bo chyba bym umarła ze wstydu, a wyczerpałam już limit przypadków umierania ze wstydu na ten rok. No, czasem trzeba. Nie mogę zawsze być wyrafinowana, przemądrzała i zafascynowana kulturą wysoką; wystarczy, że nie czytam głupich książek i nie oglądam telewizji. Są dni, kiedy człowiek po prostu musi się odmóżdżyć przy beznadziejnym, ale dziwnie lubianym filmie albo musi się nagapić na ciacha w koszulach rozpiętych/mokrych/podartych/wszystko naraz, ewentualnie na skaczące pingwinki, bo inaczej zwariuje lub zapłacze się na śmierć. Nie ufam ludziom, którzy nie mają żadnych guilty pleasures.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam na dno. Dno opakowania, rzecz jasna. Koniec z lodami do końca roku.

13 thoughts on “Security blanket

    • Szoping zawsze dobry, ale chwilowo ograniczam – ciągle mam zapas nieprzeczytanych tomiszcz, a poza tym ostatnio byłam nieco (nieco?!) niefrasobliwa finansowo i muszę do końca roku trochę przyhamować, bo wątpię, żeby moja wspólnota zgodziła się na opłacanie czynszu w książkach lub w naturze 😉

    • Nie, to naprawdę jest bardzo zła rzecz 😉 Przy czym ona nie jest celowo zła w stylu Carpentera, ale zwyczajnie nieudana i naiwna. Mam takich więcej zresztą. Na przykład moja playlista wcale nie składa się z alternatywy, etno i muzyki poważnej, jak można by wnioskować z mojego muzycznego snobizmu bezwstydnie uprawianego na blogasku. O nie, mam na niej bezmiar megaobciachowych piosenek, które mi poprawiają humor.

        • Kocham Modern Talking 🙂 Nota bene, moja starsza kuzynka w czasach wczesnej nastoletniości na zabój się kochała w wokaliście, co do dziś jest przedmiotem okrutnych rodzinnych żartów. Z tej miłości postanowiła nauczyć się angielskiego, żeby rozumieć, co jej ukochany śpiewa (dodajmy, że było to jeszcze w epoce, gdy w edukacji dominował język rosyjski). Tak się rozpędziła w tej nauce, że została dyplomowanym filologiem. Niniejsze dowodzi, iż ze wstydliwych słabości i zakochów można wynieść coś bardzo dobrego 🙂

  1. tak, cóż…
    bilet do „kądś” – nie bardzo by mi pomógł
    chędożenie – jak najbardziej, ale poza zasięgiem
    lody – pomijając brak lodówki i co za tym idzie również lodów, to jedynie sorbet malinowy mógłby coś zdziałać
    ale, tym co pomaga to … kolejna para butów albo jakaś błyskotka… stosuję obie metody ostatni, więc mam nową bransoletkę i nowe mini kolczyki, a do tego… nową parę butów…. ale chyba muszę rozważyć punkt drugi, bo skoro zakupy nie pomagają to… ciężko jest, zwłaszcza, że musiałabym zadowolić się substytutem, a jednak wolę oryginały… tylko co zrobić kiedy są poza zasięgiem?

    • Cóż, odnośnie punktu 2, ja z fazy „chcę” w ciągu ostatnich 24 godzin przeszłam w fazę „nie chcę i nie zbliżaj się na mniej niż 200 metrów, ani ty, ani żaden twojego gatunku, bo gołymi ręcami uduszę”. Wolę sobie ten bilet kupić. Albo nową porcję lodów. Dużo łagodniejsze skutki uboczne.

      • niestety nie mam tak dobrze, bo chcę, znaczy już zbaraniałam, bo nie wiem, czy chcę ja, czy moje hormony… ale chyba ja, bo chcę konkretnego, a gdyby to hormony były, to nadałby się i inny, ale chyba jednak może sorbet malinowy dziś zamiast obiadu… coś pomoże lub da

  2. Jak tak lubisz lody to oszalejesz w Sydney. Messina ma smaki jakich nigdzie indziej nie znajdziesz (Steve Jobs czy też True Romance). Tym właśnie sposobem do kraju wróciło 3gk obywatela więcej 😉

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.