Taaakie tam…

Miałam wczoraj bardzo dobry dzień. Owszem – wiem, że to nie jest żaden szczególny news, ale przy całym tsunami zmartwień, jakie mnie ostatnio zalewało, warto odnotować zmianę pogody. Chociaż gdyby się zastanowić, to może nie do końca jest z czego się cieszyć, bo w sumie to od rana do wieczora wydawałam pieniądze.
Włożyłam moje nowe, piękne, papierowe kolczyki, załadowałam na playlistę pogodną piosneczkę z ościennego kraju i wyruszyłam do miasta, kupić sobie na Kleparzu kwiaty na balkon (jest to, obawiam się, nieco bezsensowne posunięcie, bo przecież i tak ciągle nie ma mnie w domu, więc zapewne biedactwa zdechną). Po drodze odkryłam, że na Starowiślnej otwarła się księgarnia podróżnicza i w tej księgarni mają przewodniki Cicerone, bardzo przydatne dla tych, którzy na wakacjach lubią dużo chodzić po różnych pagórkach i chaszczach. Panowie księgarze przemili, pomocni i dają karty zniżkowe – ostrzegam. Zgłodniał człowiek od tego dobrostanu, więc poszedł na ulubionego dorsza na skwer Judah, a chociaż najedzony był okropnie, w drodze powrotnej wlazł do Si Gela na lody. Jest prawdą powszechnie uznaną, że autorka uwielbia lody, mogłaby żywić się tylko nimi, można ją nimi przekupić i nie ma takiej porcji, której nie byłaby w stanie pochłonąć. Gdybyście nie wiedzieli, to w grajdołku można zjeść lody o smaku gorgonzoli, zdumiewająco delikatne, ale osobiście gorąco polecam lawendowe. Imbirowe też. Marchewkowych nie próbowałam, gdyż nawet w takiej postaci marchewki nie zniesę. Tak czy inaczej, obawiam się, że zwężony podczas ostatniego choróbska obwód w talii długo taki piękny nie pozostanie.
Chyba że nie będę miała co do gara włożyć, a istnieje takie ryzyko, gdyż – jak wspomniałam – od rana do wieczora wydawałam pieniądze.
Ostatnia bowiem wiadomość jest taka, że świat jest pięknym miejscem pełnym dobrych ludzi. Innymi słowy, MAM OBRAZEK.
To znaczy, technicznie jeszcze go nie mam, ale już jest mój. Niewiarygodne i jestem niebywale wdzięczna za zaangażowanie. Dawno nic nie sprawiło mi takiej uciechy, jak informacja o misji zakończonej powodzeniem. Gdy odłożyłam słuchawkę, nastąpiło coś, co dość dobrze ilustruje ta scena.
Nawiasem mówiąc, to moja pierwsza inwestycja w sztukę. Autor przynajmniej będzie miał z czego rachunki zapłacić.
(Ja nie).
I to wszystko przez to, że raz poszłam do teatru. Mówię wam, lepiej nie chodźcie, bo sami widzicie, jak to się kończy czasami.

7 thoughts on “Taaakie tam…

  1. jak już obrazek trafi n ścianę Twoich apartamentów to wiesz – no pochwalisz się jakimś focidłem mniemam 🙂

    co do kwiatków – możecie stanąć więc z moim Młodym w szranki 🙂 też wczoraj nakazał zakup badyli, sam je przesadził i teraz… no nie wiem, skoro was dwoje jest z talentem do suszenia kwiatów balkonowych, to może ja jakieś zakłady zacznę przyjmować… może na bukmaherce się dorobię na wymianę Ferdka na nowszy model…

  2. bardzo, bardzo się cieszę, że się udało 🙂
    (a czemu ja nie znam tej lodziarni, no czemu? i znów się minęłyśmy w czasoprzestrzeni – tym razem na skwerze Judah, ja tym razem hamburger, ale patrzyłam na tego dorsza, i następnym razem…)

    • Ja też się bardzo cieszę i bardzo dziękuję za pomoc! Tydzień temu nawet nie sądziłam, że to w ogóle będzie możliwe, a tu proszę 🙂
      Dorsz jest świetny, a czasami mają jeszcze bardzo dobrą zupę rybną, tylko trzeba trafić.

  3. Jak uwielbiasz lody to nigdy nie wybieraj się do Australii. Jakbyś jednak się skusiła to nigdy, ale to nigdy nie próbuj lodów z lodziarni Messina. Smak uzależnia, a nazwa (e.g. Bill Gates czy też Double Romance) nie pozwala przejść obojętnie. No i skutek jest taki, że nie mieścisz się w żadną letnią sukienusię nie mówiąc już o padarowaniu po Bondi w bikini….

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.