We’ll just glide, starry eyed

Ja to mogę nieumiejętnie się snobować na bycie bardzo światowo kobieto, ale prawda taka, moi mili, że jestem pierwszej wody ofermą i lebiegą.
Parę dni temu wymieniono drzwi w mojej klatce schodowej; chwała za to decydentom. Do nowych drzwi jeszcze nie dostaliśmy kluczy, więc pozostają otwarte – niestety gdy ktoś je zamknie, coś tam w środku się zacina i trzeba się nieco naszarpać. No i oczywiście wczoraj ktoś zamknął. Nie chcecie wiedzieć, ile czasu autorka spędziła, wojując z klamką. Wreszcie się poddała i postanowiła czekać. Po długich minutach (już prawie do końca twarzoksiążki dojechałam, zachodząc w głowę, czy w moim bloku wszyscy pomarli, czy wyemigrowali, bo to nie jest możliwe, żeby tak długo nikt nie wchodził ni nie wychodził) pojawił się jakiś uroczy blond młodzian – nowy rok akademicki, nowi sąsiedzi – pchnął drzwi od niechcenia i wpuścił mnie do środka.
Chyba muszę przeprosić się z siłownią.
Nie koniec na tym. Weszłam do mojego wytęsknionego domu i postanowiłam zdjąć buty, jak to zwykle ludzie robią. Fajowe, ekstremalnie wąskie, lakierowane oficerki. Wyglądają doskonale. Tylko spróbujcie to dziadostwo zzuć. Ani drgnie. Musiałam usiąść na podłodze w tym celu, aż się spociłam z wysiłku i już myślałam, że ani chybi polecę do mojego nowego sąsiada, żeby mnie za nogę potrzymał. Na szczęście ten problem w końcu rozwiązał się sam.

Z innych nowości to usiłowałam kupić sobie wczoraj bileciki na Boską Komedię – nie ma to jak powolne zamarzanie na przystanku i próżne dzwonienie po taksi w grudniowy wieczór po pięciogodzinnym spektaklu – ale nie do końca to wyszło z tej prostej przyczyny, że sprzedaż biletów ponownie została przesunięta. Zmilczę już fakt, że gdy wchodzę na ich stronę internetową, to od razu mam nerwowy tik, gdyż ona w każdej przeglądarce działa jednakowo zasmucająco. I nawet człowiek tak zaprawiony w biletowych bojach jak ja, obdarzony wielką cierpliwością i przywykły do wielogodzinnego wpatrywania się w obracające się kółeczko, może poczuć się nieco niekomfortowo. Że to tak okrągło ujmę. Bo mogłabym gorzej.
Skoro Boska Komedia pokazała mi język, postanowiłam pocieszyć się w inny sposób, bo akurat Peelellot przysłał mi irytująco kuszący mail, roztaczający przede mną wizje spędzenia weekendu w którymś z miast Europy Wschodniej za dość skromne kwoty. Pomyślałam, że sobie z ciekawości sprawdzę i jak to ja, z ciekawości sprawdziłam, bardzo skutecznie sprawdziłam.
ITI
Kolejne Prince Polo do kompletu (bo w Peelellot to na śniadanie wydają). Już mam całą kolekcję powciskaną w różne torebki i zapomnianą na wieki. Trudno. Najwyżej nie pójdę na Lupę. I może nie udam się na nadchodzące targi książki, ale za to późną wiosną polecę sobie na chwilę w przyjemne miejsce.
Kiedy byłam małolatą, okropnie chciałam podróżować. Latać tu i tam. Wtedy bilet lotniczy to była wielka sprawa.
To akurat marzenie spełniło się z naddatkiem nawet. Teraz za cenę paru książek, ba, jednej książki czasem, mogę łatwo przemieścić się z jednej strony kontynentu na drugi. Wstać w sobotę bladym – ba, ciemnym – świtem, wrzucić do małego bagażu rzeczy najpotrzebniejsze, pojechać na lotnisko, spędzić miły weekend, wrócić. Kiedyś to było nie do wyobrażenia. A dzisiaj proszę bardzo, trzy minuty klikania i załatwione.