Wéi geet et?

Troszeczkę lepiej. Jakoś z wolna odzyskuję równowagę.
Jak na ironię – co do równowagi, w piątkowy wieczór odprowadzałam do domu tutejszą koleżankę, która na kolację z winem zabrała rower i to był troszeczkę błąd, ponieważ ilość wina, które wypiła, wystarczyła do pojawienia się problemów z obsługą roweru. Co prawda tutaj wieczorem ruch uliczny właściwie nie istnieje, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Koleżanka wytrwale twierdziła, że mieszka niedaleko mnie, dwie ulice dalej i że wie, w którym kierunku mamy iść. Ostrzegawcze światełko błysnęło mi po raz pierwszy, gdy nagle spojrzała z zachwytem na mijany dom z ogromnym witrażem i powiedziała:
– Nigdy wcześniej tego nie widziałam!
Autorka rozejrzała się w panice, w poszukiwaniu jakiegokolwiek znajomego widoku. Nie ma to jak zgubić się w środku nocy, w obcym mieście i w towarzystwie uroczo nietrzeźwej rowerzystki.
Na szczęście zgubienie się w Luksemburgu to rzecz, od której trudniejsze jest cumowanie do stacji kosmicznej. Rzecz praktycznie niewykonalna. Prędzej czy później doleziecie do czegoś, co znacie. Mnie uratował park.

Wczoraj natomiast również wiodłam życie towarzyskie, dość niespodziewanie. Miał być piknik, ale temperatura i wilgoć skłoniły uczestników do przeniesienia się pod najbliższy dach, tak się złożyło, że mój.
I znów lokalna specyfika dała znać o sobie.
– O jasny gwint. Nie mam korkociągu.
– Ja chyba mam w samochodzie.
– … Wozisz korkociąg w samochodzie?
– Tak, czasem się przydaje.
Autorka pomyślała, że jednak będzie bardziej uważać przy przechodzeniu przez jezdnię w tym pozornie ospałym mieście.
Przekopawszy bagażnik i schowki swojej lukstorpedy, kolega Luksemburczyk stwierdził ze smutkiem, że jednak korkociągu niet.
– Ale zaraz obok jest sklep. Czynny do osiemnastej trzydzieści.
– Jesteś pewna?
– Tak, a co?
– Jest dwadzieścia pięć po.
Wpadliśmy zdyszani, kolega Luksemburczyk natychmiast przestawił się z angielskiego na francuski (chyba zaczynam rozumieć, czemu niektóre kobiety uważają ten język za wybitnie afrodyzjakalny – a dodać trzeba, że przeciętny lokals mówi przynajmniej trzema językami i zdarza się, że zmienia je po wielokroć w ciągu jednej wypowiedzi) i popędził między półki, gdzie mu wskazano.
– Przynajmniej będziesz miał nowy korkociąg. Na pamiątkę.
– O, ciebie i tak prędko nie zapomnę.

Nie wątpię.

Wino, nawiasem mówiąc, było warte sprintu.

Jutro znowu zmieniam kraj – ale tylko na chwilkę, bo to za miedzą, ktoś rozpoznaje okolicę?…

A potem jeszcze dwa dni i do domu. Ależ zleciało, nomen omen.

9 thoughts on “Wéi geet et?

  1. ooch, uwielbiam słuchać języka francuskiego
    siedzę jak tapa typowa cipcia z rozdziawioną buzią, oczami jak u mangi i chłonę każde słowego, z których anie jedniutkiego nie rozumiem ;-D
    ale uwieeeeelbiam

    • Spoko, zrozumiałam całość ☺
      Jeszcze dodam, że mój kolega lokals jest wysokim, świetnie zbudowanym i takoż ubranym facetem – najzupełniej serio, jeden z najbardziej atrakcyjnych mężczyzn, jakich w życiu z bliska widziałam, do tego z nieznośnie ciętym jęzorem. I jak odpala ten swój français, to kolana miękną w promieniu stu metrów. Byłam dotychczas oporna, ale…

  2. Niczego innego od dwóch dni nie robię, tylko rozmawiam po francusku, odpowiadam dzieciom na głupie pytania po francusku i po francusku zachwycam się ich więzieniem z klocków lego. Doszło do tego, że zaczynam myśleć po francusku i stosować francuski szyk zdania w angielskim. Piękny język na filmie. W praktyce taki zwykły.
    Pozdrawiam i już jestem ciekawa gdzie się wybierasz 😉

    • Zdążyłam już wrócić 😉
      Każdy język w sumie jest zwykły, to tylko narzędzie komunikacji – ale są tacy, co potrafią z tego narzędzia zrobić lepszy użytek niż inni…

Dodaj odpowiedź do p. Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.