Majciochy

Państwo wybaczą częstotliwość pisania, ale choróbsko temu sprzyja. Siedzę w domu z zamkniętymi okiennicami i się chłodzę. Zalecane przez doktorkę trzy litry wody na dobę przekroczyłam już dawno. Myślę, że zbliżam się do dwunastu.

W ramach schładzania organizmu śniło mi się, że uprawiałam skitouring (ja?…).
Przeczytałam dziś w całości Smak gór, wywiad-rzekę z Ryszardem Pawłowskim, i utwierdzam się w przekonaniu, że – mimo zachwytu, podziwu i dziedzicznego obciążenia – sama w wysokie góry pchać się nie będę nigdy. Po pierwsze, zbyt wyczerpujące dla organizmu. Po drugie, chyba nie na moje nerwy. Trekking chętnie. Pionowe ściany – niechętnie. Jest to może trochę dziwne, bo latając, nie mam problemu z odległością od ziemi – a w górach mi się zdarza. Ale to ponoć normalne zjawisko. Wielu pilotów ‚prywatnie’ cierpi na lęk wysokości, nie lubią wąskich ścieżek w Tatrach i balkonów na dziesiątym piętrze, podczas gdy spokojnie mogą majtać nogami zawieszeni kilometr n.p.m. i utrzymywani tam dzięki prawom fizyki przez szmatę ważącą dziesięć razy mniej niż oni.
Po trzecie – z powodu zdania tam przeczytanego, ‚nie jesteśmy kobietami, żebyśmy codziennie zmieniali majtki’.
Yyy.
Jeremy Clarkson kiedyś pisał, że sprytny mężczyzna może nosić jedną parę majtek przez cztery dni i będą (te majtki) prawie jak świeże, a są podobno i tacy, co mogą przez pięć. Tym, którzy tej techniki nie znają, wyjaśniam, że wystarczy tylko odpowiednio je odwracać (dzień pierwszy – włożyć normalnie, dzień drugi – tyłem na przód, trzeci – na lewą stronę, czwarty – tyłem i na lewą stronę). Po przeczytaniu tego felietonu przez jakiś czas patrzyłam bardzo podejrzliwie na znajomych mężczyzn.

Ogólnie jednak polecam.
Zwłaszcza, że jest osobny rozdział poświęcony kobietom. Tym w górach i tym, które czekają na dole. Cyniczny bardzo, ale prawdziwy.
W dziewczęcych opisach idealnego mężczyzny często pada ‚żeby miał pasję’.
Później te dziewczęta znajdują takiego i okazuje się, że wcale nie jest tak wesoło i romantycznie, jak się wydawało. Owszem, chłop jest twardy, odważny, koleżankom można się pochwalić, a do tego fascynująco opowiada, aż chciałoby się spróbować. Ale później czar pryska. Bo nie jest się na pierwszym miejscu i być może nie zajmie się go nigdy. Bo to, co dla nas jest przyjemnym spędzaniem czasu we dwoje, dla niego bywa tego czasu marnowaniem. Nie będzie siedział bezczynnie na kanapie, nie pojedzie na jakąś głupią wycieczkę rowerem do Tyńca, jeśli wolny dzień i sprzyjającą pogodę da się wykorzystać na to, co najbardziej sobie umiłował. Da nam odczuć, że nasze towarzystwo nie jest mu niezbędne do życia, choć miłe. Nie będzie chciał nas ciągnąć ze sobą, a jeśli zechce, to na swoich warunkach.
Bo to ludzie trudni we współżyciu, łobuzy i egoiści. Choć oczywiście dość kochani egoiści.

A myślę, że my same też lubimy sobie utrudniać. Spotykałam kobiety z idiotycznym poczuciem, że muszą koniecznie robić to samo, co ukochani bohaterowie. Trzy lata temu pojechałam sobie zrobić parę brakujących zlotów, żeby móc oficjalnie zakończyć szkolenie. Na startowisku siedziała dziewczyna, zaplątana w linki i przerażona śmiertelnie tym, że za chwilę któryś z obficie kurwujących instruktorów każe jej zbiegać na pysk z górki, unieść się w powietrze i później jeszcze wylądować (to wszystko na początku trwa niespełna minutę, JEŚLI człowiekowi w ogóle uda się oderwać od ziemi). Szło jej mocno tak sobie.
– Ja się strasznie boję – przyznała. – Ale mój chłopak to robi, więc głupio byłoby nie robić tego samego. Będziemy mogli razem wyjeżdżać i w ogóle.
I na pewno będziesz świetnie się bawić podczas tych wspólnych wyjazdów, zmuszając się do czegoś, co cię paraliżuje, pomyślałam po cichu.
Nie zrozumcie mnie źle. Uważam – wiem – że można zarazić się czyjąś pasją i zaadaptować ją na własny użytek, w wymiarze wyczynowym albo czysto rekreacyjnym, bez Bóg wie jakich zapędów. Nawet jeśli związek się rozpadnie, to przynajmniej coś fajnego nam zostanie. Robić coś na siłę też można, tylko nie rozumiem, po co.

Dopisane rankiem
Bardzo w związku z treścią tej notki – wczoraj wieczorem nadeszła rozpaczliwa wiadomość o treści Nie ma śniegu 😦. W półśnie przeczytałam i pomyślałam – pijany. Przypominam tym z państwa, którym udało się to przeoczyć, że chwilowo mamy tu wściekle upalny czerwiec. Trochę potrwało, zanim zajarzyłam, o co chodzi i że autor może przebywać gdzieś indziej.
Swoją drogą przyznam, że mimo niebagatelnego stresiora podobało mi się brnięcie w śniegu w środku lipca (a jak się wtedy opaliłam… tfu, spaliłam raczej – egipska opalenizna do pięt nie sięga tej alpejskiej, w dodatku ta druga jest odporna na wsmarowane w twarz filtry 50) i obawiam się, że za rok chętnie to powtórzę.