Życie mniej zwyczajne

Siedzi mi jeszcze w głowie wczorajsza rozmowa o tym, czy jeśli człowiek wie lub przeczuwa coś niedobrego w temacie związku kogoś bliskiego, to powinien podzielić się tą wiedzą lub przypuszczeniem.
Wzbudziłam pewne zdumienie, bo moim zdaniem – niekoniecznie. I nie dlatego, że przyjaciele powinni jedynie klepać się po pleckach oraz wzajemnie adorować, tylko dlatego, że z boku nie zawsze widać lepiej.
Sama kiedyś okropnie się pomyliłam w ocenie czyjegoś postępowania. Poza tym wiem skądinąd, jak źle mogą zareagować wódka i zakąska, gdy ktoś pcha się pomiędzy.

Parę lat temu poszłam na piwo ze znajomą i jej nowym facetem. Była zima, mój ówczesny romans kwitł – ba, kwitł, szalał jak huragan – i kochałam cały świat. Znajoma przedstawiła mi swego lubusia, usiedliśmy przy grzańcu i gadaliśmy przez parę godzin, coraz weselsi.
Ona udała się na chwilę popilnować roweru. On tymczasem przysunął się do mnie, jakbyśmy znali się znacznie dłużej niż od popołudnia, i konspiracyjnym szeptem rzekł:
– Na twoim miejscu zastanowiłbym się, czy to jest dla ciebie dobre.
– Słucham? – zdziwiłam się. Pomyślałam, że chodzi mu o trzecie piwo, które właśnie zamówiłam. Och, weekend przecież.
– Ja też jestem facetem i trochę się znam. Tacy ludzie nie są w porządku. Odradzam.
Ahaa. Uprzejmie zapytałam, jacy ludzie.
– No, wiesz. TACY – odparł z niesmakiem. Ruchem głowy wskazał drzwi łazienki. – Wspominała mi, że się z kimś spotykasz, właśnie jego mam na myśli… Rozmawialiśmy o tym i nie wydaje mi się, żeby to było rozsądne. Takie związki się nie udają.
– Rozmawialiście – powtórzyłam osłupiała. Dosłodzone miodem piwo nagle wydało mi się bardzo gorzkie. Na schodach żałowałam, że nie wylałam go obojgu za kołnierze.
Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nikomu nie będę tak truć. Udaje mi się słowa dotrzymywać. Bo niezależnie od tego, co przyniosły kolejne miesiące i lata – wspomnienie uczucia, jak ktoś wpada z butami w mój chroniony przed intruzami ogródek, informując przy okazji, że rozmawiali o tym (dobrze, że nie zorganizowali referendum wojewódzkiego), pozostało żywe i nieprzyjemne.
Czasami oczywiście trzeba zareagować, coś powiedzieć, coś zrobić, żeby przynajmniej spróbować ocalić kogoś przed katastrofą. Ale wtedy też moim zdaniem lepiej trzy razy przemyśleć sprawę, zanim człowiek wyruszy na misję zbawiania ode złego. Wygłaszaniem nieproszonych rad, dzieleniem się proroctwami, przeczuciami, opowiastkami z gatunku „a mój kolega miał tak samo, jak ty i zaraz potem umarł” można bardzo zaszkodzić.

Powinnam była poprzestać na lekturze wywiadu z Markiem Niedźwieckim w dzisiejszym „DF”, ale oczywiście musiałam przeczytać również komentarze pod tekstem i później ssać cukierka z melisą. Dla narodu bowiem najważniejsze jest to, czy ktoś jest gejem, czy nie jest, a jeśli nie jest, to co innego z człowiekiem nie tak, skoro decyduje się poświęcić czemuś, co w gruncie rzeczy oznacza samotność.
Dobrze znam podobny przypadek. To właściwie nie była decyzja, raczej naturalna kolej rzeczy, w związku z czym nigdy nie pojawiły się wątpliwości ani żal, że jednak źle się wybrało. Jednym wygodnie tak, drugim inaczej, cała filozofia. Byle nikogo nie krzywdzić.
Nie ma dla mnie szczególnego znaczenia, z kim kto sypia i jak to lubi robić, i czy w ogóle lubi, bo może woli pracę – no chyba, że w takiej osobie zakocham się po uszy, wtedy owszem, to wszystko staje się bardzo ważne. Zazwyczaj jednak nie obchodzi mnie to ani trochę i nie mogę pojąć, czemu niektórych obchodzi tak bardzo. Czy aby własne życie nie powinno być ciekawsze od cudzego?…