W nieznaną dal

Niedziela, ósma rano, piję moją czarną kawę. Radio mówi o rowerach (muszę kupić), a później gra piosenkę, która wcale nie zachęca do siedzenia w domu i sprzątania, co robić dziś bezwzględnie muszę. Moja kwatera główna wygląda bowiem, jakby mieszkał tu przynajmniej tuzin kobiet.

Boże, błogosław Cafe Culca. Smoothie z arbuza uratowało mnie przed spłynięciem na rozgrzany asfalt. A poza tym podają znakomitą śniadaniową jajecznicę z miętą i pomidorami. Ja co prawda wolę mniej ściętą, by nie rzec – ciapatą, ale przesmaczne to było, przyprawione jak należy i porcja niczego sobie. Bardzo przyjemne miejsce; dodać warto, że ceny niezbyt krakowskie.
Wylądowałam tam dlatego, że zapomniałam w piątek zrobić jakiekolwiek zakupy. I gdy wczoraj rano zajrzałam do lodówki, powitała mnie puszka sardynek, chrzan i samotne jajko. Niewątpliwie zmyślny kucharz na poczekaniu przyrządziłby z tego śniadanie godne gwiazdki Michelin, ale ja o poranku nie bywam zmyślnym kucharzem, w ogóle nikim zmyślnym nie bywam, dopóki obwody mi się nie nagrzeją. Numeru telefonu do Anthony’ego Bourdaina też ciągle nie mam.
Mogłam po prostu pójść do sklepu oddalonego od kwatery głównej o jakieś 20 metrów, ale tak sobie pomyślałam, że skoro już mamy sobotę – sobotę po naprawdę obrzydliwym tygodniu – to należy mi się od życia coś miłego.
Jestem ogromną fanką sobotnich przedpołudni. Nie zważając na temperaturę, przedeptałam w moich sandałkach pół miasta, zaglądając to tu, to tam, przez Józefa, przez Rynek aż na Kleparz.
– Kochanie, świeżutka cebula, taka słodka, że możesz jeść jak jabłko.
Istotnie.
Wypakowałam siatę warzywami i poczłapałam dalej, zachwycając się po raz wtóry błogą atmosferą.

Wróciłam do domu, wzięłam lodowaty prysznic, zmieniłam sukienkę na krótszą i poleciałam nazad, sączyć grejpfrutowe piwo (uwaga – pyszne i orzeźwiające, ale bardzo zdradliwe, zwłaszcza w upał), rozmawiać o sprawach zupełnie nieistotnych i śmiać się do rozpuku. Cudowny wieczór, jakby wsiadło się do tramwaju jadącego wstecz, do naszego Krakowa sprzed paru lat, gdy żadne z nas jeszcze nie myślało o tym, co musi, co powinno, co trzeba, gdy nie było zmęczone codziennym tkwieniem przy swoim taśmociągu, gdy okazja do balowania nadarzała się w piątek, wtorek i niedzielę, a nikt donikąd się nie śpieszył. Pożarliśmy zapiekanki – pierwszy raz w tym roku i zapewne ostatni, a kiedyś człowiek stale się tym żywił, co teraz wydaje mi się niewyobrażalne, żołądek by mi dostał ciężkiej depresji. Obejrzeliśmy sobie kawałek koncertu na Szerokiej, ale wygoniły nas nieprzebrane tłumy i uczucie, że zamknięto nas w ruskiej bani, tylko bez brzozowych witek. Gdyby kto był ciekaw – tu parę filmików, retransmisja w naszej „misyjnej” telewizji dziś o 22:45, na zdrowie.
Przypadkiem podsłuchaliśmy również wywód przewodniczki pokazującej Kazimierz grupie zagranicznych turystów. Opowiadała im o Alchemii i Singerze, podsumowując następująco:
– Nie ma tam parkietu, ale jeśli wejdziecie o trzeciej w nocy, zobaczycie, że ludzie są tak pijani, że tańczą wszędzie.
Cztery pary podsłuchujących oczu cisnęły gromy. Tak pijani? Oczywiście trudno wyprzeć się faktu, że nieraz wracało się stamtąd krokiem defiladowym i z nowo nabytym towarzystwem płci odmiennej w roli wylosowanej tego wieczoru nagrody, ale ludzie tam nie tańczą dlatego, że są napruci. Tańczą, bo to rytuał. Dużo obcasów zdarłam na tym dywanie. Ech, dawno już tego nie robiłam… Bogiem a prawdą, trochę jakby nie mam potrzeby, co nie znaczy, że niekiedy nie zdarza się chętka.
Wróciłam do domu, wzięłam lodowaty prysznic, sukienkę wrzuciłam do pralki i zasnęłam, a śniły mi się piękne miłosne historie.
Podoba mi się to lato, a dopiero się zaczęło!
Mam niejasne przeczucie, że niewiele dziś z tego sprzątania wyjdzie. Znają państwo jakieś skuteczne sposoby brania się za mordę w tej sprawie?…

4 thoughts on “W nieznaną dal

  1. fakt 🙂 a jeszcze lepsza jest randka z gatunku ‚to ja będę u ciebie za pół godziny’. człowiek ma stan przedzawałowy, ale mieszkanie – w parę minut wysprzątane na błysk. efekt świetny, przynajmniej do chwili, w której otworzy się szafę, a z niej wypadnie wszystko, co zostało w pośpiechu upchnięte… 😉

  2. U nas są przelotne burze. Wczoraj udało mi się wykorzystać na sprzątanie około 25 minut ulewnego deszczu, dla dodatkowej motywacji włączyłam sobie muzyczkę, a potem błogosławiłam zryw, bo po ulewie zrobiło się jeszcze gorzej, nie dość, że gorąco, to obrzydliwie duszno w dodatku…. Dzisiaj, niestety, na deszcz się nie zanosi. Dla osoby mieszkającej w pojedynkę może się sprawdzić opcja „zrywu burzowego” raz na 2-3 dni, a potem można sobie po prostu nie bałaganić. U mnie jednakowoż współlokator zdążył już doprowadzić dwukrotnie kuchnię do stanu katastrofy pod pretekstem przyrządzania chłodnych koktajli owocowych… Zdaje się, że następnym razem zapytana „Czy chcesz koktajl?” odwarknę nieuprzejmie „NIE!” nie wdając się w dalsze dyskusje….

Dodaj odpowiedź do Pinotgris Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.