Music is the brandy of the damned

Jakoś tak mam, że największą radość sprawia mi zwykle to, na co wcale nie miałam ochoty.
Nie pociągał mnie jakoś ten Man and Superman. Zagorzałą wielbicielką Fiennesa nie jestem, a poza tym prawie czterogodzinny spektakl, ojoj, przecież ja spać z kurami chodzę (nie marudź, przesiedziałaś pięć godzin na Warlikowskim, bez oparcia w dodatku)… Ale te z moich wyspiarskich wtyk, które były i widziały na miejscu, zgodnym chórkiem piały z zachwytu, a ponieważ gust przynajmniej jednej z tych osób jest bardzo bliski mojemu i jej zadarty nos nigdy się nie myli, gdy idzie o teatr, klepnęłam sobie bilet i wczoraj po robocie pomaszerowałam do Multikina na retransmisję.
Wiecie, Ralph Fiennes zawsze wydawał mi się jakiś taki… zimny. Jeden z tych, co mają niepokojące spojrzenie, idealny akcent i uśmiechają się samymi ustami. Doceniałam talent, i owszem, ale nigdy mi do serduszka nie przemówił.
Aż do wczoraj.
Z wielkimi nazwiskami zwykle jest tak, że krytycy lubią traktować je nieco pobłażliwie; dużo mogą wybaczyć, bo to przecież TEN, o NIM nie wypada źle mówić. Widzowie często wybaczają jeszcze więcej, bo to przecież TEN, a TEN jest wspaniały i należy wielbić ziemię, po której stąpa. Tym sposobem najkoszmarniejsze nawet chały nierzadko cieszą się powodzeniem tylko dlatego, że gwiazda w obsadzie. To szczęśliwie nie jest ten przypadek.
Nie podejrzewałam, jak wyśmienita jest ta sztuka. Wiedziałam, że napisał to George Bernard Shaw, jedyny dotychczas człowiek, który zgarnął zarówno Oscara, jak i literacką nagrodę Nobla, ale to jest nie najbardziej znana z jego robótek. Bardzo rzadko wystawiana, bo pełna wersja trwałaby godzin pięć. Obfita, nieskrępowana prezentacja Shawa filozofii życiowej, dość osobliwej, ale jakże trafnej – z całością można się nie zgadzać, ale ten tekst jest tak bogaty, mięsisty i błyskotliwy, że chce się zapisać każde słowo, by móc cytować przy każdej nadarzającej się okazji. Gdzieś w internecie przeczytałam, że najsłabszy z obsady był Fiennes. Nie jestem pewna, czy autor tej recenzji oglądał ten sam spektakl, co ja; być może zasnął w połowie, a może tylko obejrzał plakat. Główna rola bowiem to absolutne tour de force – widać i słychać, że stoi za nią tytaniczna praca. Niekończące się kwieciste monologi głównego bohatera, słowa wystrzeliwane z prędkością karabinu maszynowego z kryształową dykcją – to czysta rozkosz. Dodajmy, że człowiek, który przez cały ten długi spektakl olśniewa fenomenalnym warsztatem, przy okazji jest elokwentnym erudytą, przyjemnym antidotum na powódź celebryctwa. Już kiedyś pisałam, że bardzo nie lubię, gdy aktor prywatnie rozwiera usta i natychmiast cały jego czar pryska, bo staje się jasne, że ostatnią książką, jaką czytał, był „Plastusiowy pamiętnik” (z całym szacunkiem dla Plastusia) i generalnie za dużo do powiedzenia to on nie ma, choć ku utrapieniu słuchaczy głęboko wierzy, że ma. Tak, oczywiście oni nie są od tego, żeby się wymądrzać na dowolny temat, ale mój podziw rośnie błyskawicznie, gdy okazuje się, że któryś jednak umie z wdziękiem się powymądrzać.
Nie podejrzewałam też, że będzie to tak zabawne. To rozbudowany, wielowarstwowy traktat o sile kierującej człowiekiem, o wyborach, których dokonuje, JEŚLI dokonuje, bo być może jego decyzje są pozorne, a stoją za nimi moce silniejsze od jego woli – i jednocześnie rasowa romantyczna komedia. Dla przykładu, taki wiersz miłosny bandyty Mendozy jest jeszcze lepszy niż te moje, com za młodu pisała. Głębia aż boli. Proszę bardzo. Kto nie widział, niech sobie wyobrazi recytację tego dzieła z przesadnym afektem i mocnym hiszpańskim akcentem.

Louisa, I love thee.
I love thee, Louisa.
Louisa, Louisa, Louisa, I love thee.
One name and one phrase make my music, Louisa.
Louisa, Louisa, Louisa, I love thee.

Mendoza thy lover,
Thy lover, Mendoza,
Mendoza adoringly lives for Louisa.
Theres nothing but that in the world for Mendoza.
Louisa, Louisa, Mendoza adores thee.

O wert thou, Louisa,
The wife of Mendoza,
Mendoza’s Louisa, Louisa Mendoza,
How blest were the life of Louisa’s Mendoza!
How painless his longing of love for Louisa!

Naprawdę bardzo dobra rzecz. Mam na myśli spektakl, nie poezję. Jeżeli będą powtarzać, idźcie musowo – nawet nie zauważycie, że to takie długie. To i komiczne, i mądre, i z rozmachem zainscenizowane (sceny National Theatre są wyposażone w imponującą maszynerię i reżyser nie wahał się jej użyć). Zdziwiłam się, nawiasem mówiąc, że kino było pustawe.
I dodam jeszcze jedno. Mianowicie uważam, że Indira Varma jest najpiękniejszą kobietą, jaką ten świat nosi, a do tego jakże charyzmatyczną.
It is the self-sacrificing women that sacrifice others most recklessly. Because they are unselfish, they are kind in little things. Because they have a purpose which is not their own purpose, but that of the whole universe…

Z innych nowinek – kontynuując wątek wielkich nazwisk – chyba jednak pójdę na tego Hamleta z Cumberbatchem, bo sądząc po mailu, który rankiem znalazłam w skrzynce (i który zaczyna się słowem Congratulations), poszczęściło mi się w losowaniu i będę mogła w poniedziałek nabyć bilecik za oszałamiającą sumę 10 funtów. Na czarnym rynku chodzą po 3000.
Głupi ma zawsze szczęście, jak mawia moja mama. W losowaniu podobno wzięło udział ponad 40 tysięcy osób, więc konkurencję miałam sporą. Chyba dzisiaj totolotka puszczę, idąc za ciosem.
Dodajmy, że zarejestrowałam się tak z głupia raczej, bo wcale mi jakoś ogromnie nie zależało na obejrzeniu tej sztuki. Może w tym tkwi klucz.

4 thoughts on “Music is the brandy of the damned

  1. Mam te same odczucia co do Indiry 🙂
    A w ogóle to zgłaszam zażalenie: jak idzie na nt live, to niech powie PRZED, dla tych co nie śledzą repertuaru, a bloga tak, bo tak po fakcie zachęcać to pffff 😉
    Ja tam Ralpha ubóstwiam, chyba najbardziej za niepokojące spojrzenie. I za to, że wszystko umie zagrać, a najlepiej rasowego psychola.

  2. Zaczęłam nadrabiać Twoje starsze teatralne wpisy. I skomentuję, żeby się podzielić, że miałam z Ralphem dokładnie tak samo 😀

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.