Next station: Tel Aviv HaShalom

– Z kim pani przyjechała? – pyta mnie zza szybki przedstawicielka służb granicznych. Ma perfekcyjny makijaż, co tym bardziej godne podziwu, że jest czwarta rano. Ale ton jej głosu każe mi się domyślić, że o makijażu to my raczej nie pogadamy. Odrywam wzrok od karminowych ust i mówię:
– Sama.
– Zna pani kogoś w Izraelu?
– Nie.
– To co pani zamierza tu robić?
Cóż. Wygląda na to, że szukać w sklepach japonek i mleczka do opalania, bo razem że mną zjawił się rasowy upał. Rankiem było jeszcze chłodno, później plaże i kawiarniane ogródki zaludniły się gęsto. Zachodzę w głowę, kto w tym mieście właściwie pracuje.
– Będę zwiedzać – odpowiadam kobiecie w mundurze i karminie.
– Sama – powtarza i przewierca mnie surowym spojrzeniem. Moje wątłe ciśnienie lekko się podnosi, jakoś mi nieswojo. Rozumiem, że samotnym kobietom w paru sprawach można nie ufać, na przykład gdy chcą się zaprzyjaźnić z naszym narzeczonym, ale ja tym razem naprawdę tylko na wycieczkę…
A jednak karminowa oddaje mi paszport, bramka się otwiera i oto jestem.